Kate - 2010-07-22 14:21:43

Może najpierw wyjaśnię, kim jest Rose. Otóż to jest czarownica, coś w stylu Harry'ego Pottera. Ma 17 lat. Cała reszta już w książce.
__________________________________________________________________________________________________________________

Prolog
Stałam między zupełnie obcymi ludźmi. Ich twarze zakryte były
przez kaptury i wąskie, jakby karnawałowe maski. Rozejrzałam się dokoła, szukając choćby ciena nadziei na ratunek. Nie znalazłam nic.
Zamaskowani ludzie zaczęli powoli tworzyć określony kształt. Dokładniej pentagram, w którego centrum stałam ja.
- Dolor! – Powiedziała nagle jedna z nich. Ból uderzył we mnie z każdej strony. Upadłam na kolana i rozpłakałam się, czekając na śmierć z ich rąk.

Rozdzial pierwszy:
W krainie rzeczywistosci.
- Rose Dea? Dzień dobry, mówi Amber Cilvyr ze szpitala w Sydney. Mam dla pani złą wiadomość.- Tych kilkanaście słów dało początek mojemu nowemu życiu, choć o tym jeszcze nie wiedziałam.
- Tak, nazywam się Rose. O co chodzi?
- Przed kilkunastoma minutami zmarła pani babcia, pani Anna Dea.- Zamarłam na chwilę. Przestałam chyba nawet oddychać.
-Halo, panno Rose? Jest pani tam?- Krzyknęła do słuchawki Amber. Trzymałam przedmiot przy uchu, ale nie słyszałam ani jednego słowa od „zmarła” do „Dea”. Uderzył we mnie sens tego zdania.
- Jestem… Po prostu to dla mnie szok…- Wyjaśniłam cicho. Istotnie tak było- babcia była moją jedyną rodziną, nauczycielką i powierniczką. No, była też moja przyjaciółka, Vera, ale babcia była jedyna w swoim rodzaju. Odłożyłam słuchawkę na widełki i podparłam głowę ręką. W takiej chwili babcia powiedziałaby pewnie: „Hej, skarbie, coś takiego nie trwa wiecznie. Kiedyś się uspokoisz, ranka przyschnie. Chodź, przećwiczymy nowe zaklęcie”. Ale teraz nie było już babci, nie było nic.
                                                        *
Kiedy kilka miesięcy później próbowałam przypomnieć sobie dwa dni między niedzielą, śmiercią babci, a jej pogrzebem, pamiętałam jedynie pustkę. Pierwszym zapamiętanym obrazem były słoneczne promienie przenikające przez czerwone zasłony i tworzące kolorowe plamki na podłodze. Później, ubrana w czarny sweter i dżinsy stałam w pełnym świetle obok Very, tuż przy babcinej trumnie. Jej siwe włosy ułożone w kok i prosty nos ponad powierzchnią drewna zapadły mi w pamięć już na zawsze.
Jakiś muzyk na chórze zaintonował pieśń żałobną. I wtedy pękłam. Łzy polały się ze mnie jak z fontanny, nogi zadygotały. Vera objęła mnie ramieniem, żebym nie upadła. Całą mszę tak stałyśmy, a zza drzwi wpadało cholerne słońce, tak przez babcię ukochane.
Na cmentarzu rzuciłam grudką ziemi na trumnę, nie patrząc nawet do wnętrza dołu. Odeszłam stamtąd jako pierwsza. Vera ruszyła za mną.
- Co teraz będzie? Gdzie pojedziesz?- Zapytała, otwierając bramę z czarnego żelaza.
- Do matki i ojca. Według prawa to z nimi powinnam mieszkać. Vera, ja nie chcę jechać ani do Kalifornii ani nigdzie indziej! Ja chcę tu zostać, pozwól mi ze sobą zamieszkać!- Nie wiem, co się stało, ale wyrzuciłam z siebie tą prośbę mimo woli. Vera zacisnęła swój uścisk na mojej ręce.
- Chciałabym, Rose, ale nie mogę. I dobrze o tym wiesz, skarbie.- Zwracając się do mnie tym samym określeniem, którego używała babcia nieco poprawiła mi humor.
Otworzyłam drzwi do swojego mieszkania. Vera pomachała mi i ruszyła na górę, do siebie.
Weszłam do środka. Panował tu porządek- wszystko posprzątałam. Przy telefonie migało światełko, miałam wiadomość. Wcisnęłam klawisz odsłuchaj. Ciasny korytarz wypełnił głos mojej matki, mówiący:
- Rose, przyjedziemy po ciebie jutro około 14. Bądź, proszę, gotowa. Pozdrawiam, mama.- Skasowałam wiadomość i ruszyłam do swojego pokoju, zacząć pakować walizkę.
Opuszczałam swój dom, żeby jechać do ludzi, których prawie nie znałam i z którymi, co było pewne, nie będę mogła trenować magii.

Rozdzial drugi:
Niekonczaca się historia…
Never ending story, śpiewał jakiś zespół dla filmu „Niekończąca się historia”. W moim przypadku dotąd było tak samo- niekończąca się historia, ale do czasu. Miałam dziwne przeczucie, że to jest albo początek końca albo dopiero koniec początku, jak kto woli.
Rodzice byli punktualnie. Nic się nie zmienili- matka nadal miała te same rdzaworude włosy z odcieniem czerwieni, które po niej odziedziczyłam, nadal była wysoka i miała kształty rzeźby. Ojciec postarzał się tylko o zmarszczkę na czole i miał mniej blasku w zielonych, kocich oczach, takich samych, jak moje.
- Cześć, Rose! Jak się cieszę, że zamieszkamy razem… Wszystko w porządku? Aleś urosła! Ostatnio kiedy cię widziałam byłaś…
- Mamo, ostatnio widziałaś mnie w tamtym roku w wakacje i byłam taka sama, jak teraz. Jedźmy już, proszę.- Taxi czekało na nas przy krawężniku. Ojciec zastukał w szybę, a kiedy kierowca otworzył bagażnik włożył tam moją walizkę i odjechaliśmy na lotnisko.
W samolocie usiadłam obok mamy, ale demonstracyjnie wyciągnęłam z czarnej torby opasłe tomiszcze z okładką Draculi, naprawdę będące księgą z zaklęciami. Większą część drogi i tak zamierzałam przespać.
- Rose…- zaczęła nieśmiało mama. Podniosłam na nią wzrok. Zauważywszy moją reakcję kontynuowała nieco pewniej:
- Rose, nie wiem, czy lubisz zwierzęta, ale w ramach prezentu powitalnego kupiliśmy ci pieska. Cieszysz się?- Rozmawiała ze mną jak z siedmiolatką, którą byłam, gdy babcia odbierała mnie od rodziców na lekcje, które miałam pobierać do 18 roku życia. Niestety, musiałam je z oczywistych powodów przerwać.
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Gdybym wypaliła, że kocham psy, skłamałabym, bo wolę koty. No, ale… mimo wszystko, starali się chociaż.
- Cieszę się, mamo. Dziękuję.- Powiedziałam grzecznie i wróciłam do czytania o zaklęciu Tutelae*, które sprawiało, że maga otaczała niewidoczna ochrona odbijająca zaklęcia.
- Rose? Córko, może powiesz nam coś więcej o sobie? Wiesz, praktycznie cię nie znamy.- Ojciec uśmiechnął się prosząco.
- E…- przełknęłam ślinę. Rodzice byli, jacy byli, ale na pewno nie chcieli wysłuchiwać o magii. Wiedzieli o niej i tolerowali to, ale nic więcej. Podjęłam wątek „eczenia”. – E… Do tej pory jakoś żyję. To znaczy… Załamałam się, kiedy babcia umarła. Mam przyjaciółkę, Verę. I to wszystko.
- A lubisz jakieś kolory? Co czytasz?- mama wysunęła dłoń o starannie wymanicurowanych paznokciach w stronę mojej książki. Zatrzasnęłam tom.
- Mamo… to jest… no wiesz, zaklęcia.- Ostatnie słowo wymówiłam ściszonym tonem, żeby nie wyjść na dziwadło. Ich uśmiechy zbladły nieco.
- Rose… My nie jesteśmy Dursleyami z Harrego Pottera, ale normalnymi rodzicami. Możesz z nami o wszystkim porozmawiać.- Ojciec przerwał niezręczną ciszę. Kiwnęłam głową i wróciłam wzrokiem do lektury.
- Aha. Jeszcze jedno… Lilly… niespecjalnie ucieszyła się, że przyjeżdżasz…- Mowa była o mojej starszej, rozpuszczonej jak dziadowski bicz siostrze. Lilly miała 19 lat i studiowała, czy raczej „studiowała”. W międzyczasie przespała się chyba z połową męskiej części uniwersytetu. Skrzywiłam się, jakbym cytrynę zjadła. Ojciec spojrzał na mnie niepewnie, a matka dodała:
- Musisz z nią mieszkać w jednym pokoju. I nie testuj na niej zaklęć, proszę.- Uśmiechnęła się sztucznie. Zastanowiłam się chwilę. Może oprócz tego, że wybrali nam najbanalniejsze imiona na świecie( bo jaki kretyn nazwie córki Lilly i Rose? Skojarzenie z telenowelami z lat 80 prawidłowe) nie są tacy źli? Spojrzałam na nich spod osłony księgi. Mama patrzyła, jak tata coś je, jej włosy błyszczały w sztucznym, srebrnym świetle. Rzuciła mi wystraszone spojrzenie, w porę spuściłam wzrok na księgę, w której była mowa o zaklęciu Tempus, zatrzymującym czas. Po kilkunastu minutach zasnęłam, z księgą pod głową.
Śniłam o Lilly. Siedziałyśmy obie w jakimś pokoju, w milczeniu patrząc na siebie. W końcu ona wstała, dotknęła przelotnie mojej dłoni i wyszła.

*Tutelae- łac., obrona, ochrona

Rozdzial trzeci
Dom
         Kiedy wreszcie dotarliśmy do domu, była 18. Wyskoczyłam z taksówki- nawet ona wyglądała tu inaczej- i stanęłam przed budynkiem, który od dziś miał być moim domem, moją ostoją i opoką. Bla, bla, bla. Patrzyłam na niego i nie czułam ani odrobiny czułości.
  Co prawda, odkąd byłam tu ostatnio sporo się zmieniło. Rodzice zrobili chyba generalny remont, co potwierdzała już śnieżnobiała fasada budynku. Ozdobne rzeźby otaczały okna, a fresk szedł dokoła jak obręcz.
- Witaj w domu, Rose.- Szepnęła mama. Zmrużyłam oczy i przekrzywiłam głowę. Nieźle, nieźle…
- Idź na górę, skarbie. Twój pokój jest naprzeciwko okna. Lilly powinna tam być. No, pewnie zajmuje się twoją niespodzianką.- Uśmiechnął się i objął mamę. Ruszyłam na górę po schodach, przypominających mi te z filmu „Mr. Deeds. Milioner z przypadku.” Faktycznie, naprzeciw okna znajdowały się drzwi z dwiema tabliczkami. Ozdobne litery głosiły:
„Pokój Lilly”
A pod spodem:
„I Rose”
Zamknęłam oczy, odetchnęłam głęboko i weszłam do środka. Drzwi skrzypnęły nieprzyjemnie i zatrzasnęły się. Otworzyłam oczy i spojrzałam na swój pokój. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam była Lilly. Jej długie, bardzo długie czarne włosy związane były z boku głowy a brązowe oczy z nutką stali połyskującej przy tęczówce skierowane były na psa. Ku mojemu zdziwieniu nawet teraz miała na sobie krótką sukienkę, taką, jak do tenisa, ale zieloną w srebrne wzory.
- Cześć- odezwałam się niepewnie- Jak leci?
- Rose?? Kopę lat!!- Miała miły głos, ale trochę zbyt kokieteryjny. Cóż, przyzwyczajenie.
- Faktycznie.- Mruknęłam. Pies na kolanach mojej siostry szczeknął i spadł z łóżka. Przyjrzałam mu się dokładnie. Był mały, puchaty i gruby- wyglądał jak beczka na krótkich nogach. Miał czarne, idealnie czyste futerko i krótki ogon.
- Lady! Co to za zachowanie!- Zganiła go Lilly. Ona też zeskoczyła z łóżka i podeszła do mnie. Nachyliła się i cmoknęła mnie w policzek. Wmurowało mnie.
- Ma na imię Lady?- Spytałam w powietrze. Lilly gorliwie pokiwała głową.
- Zdrobniale Lola.- Wyjaśniła, wracając na łóżko.- Ty śpisz tam.- Dodała jeszcze i zatopiła się w jakichś notatkach. Przysiadłam na swoim posłaniu i spojrzałam obiektywnie na pokój. Ściany były niebieskie, w dziwnym odcieniu morskiego. Wyglądały jak morze we Włoszech albo Hiszpanii. Po swojej stronie, nad łóżkiem Lilly miała tablicę korkową, obklejoną dokoła filcowymi kwiatkami. Moja strona była pusta- stało tam tylko łóżko, szafa i wisiała półka na książki (biurko miało być wspólne). Wstchnęłam głęboko i w zamyśleniu poczochrałam psa po puchatym łebku.
Może nie będzie tak źle?

Aya - 2010-08-05 08:22:52

Ciekawe, ale wydaje mi się, że trochę szybko przeleciałaś ten pogrzeb i prawie nic nie wiemy o Verze, oprócz tego że jest najlepszą przyjaciółką.
Ale ogólnie podoba mi się i czekam na kolejne rozdziały.
Chętnie dam ci 1000 złc za te rozdziały :D

Kate - 2010-08-20 11:21:51

Dzięki :)

Vera nie jest ważna postacią, o niej jest tylko kilka wzmianek. A pogrzebu nie chciało mi się opisywać.

Rames's farmstay www.worldhotels-in.com weekend wellness ciechocinek zwykłe żarówki wrocław